Właśnie odkryłam, dlaczego wszelka maść profesorów i doktorów tak szczerą i bezinteresowną nienawiścią darzy studentów dwukierunkowych...
Niech was nie zmyli podejrzenie, że jako ci "zdolni" stanowią zagrożenie dla ich ciepłych posadek, jak już pójdą na doktoranckie i ich wygryzą ze stołków. Niech nie mydlą wam oczu altruistycznymi bon motami o "zabieraniu miejsc innym". Nie myślcie, że wkurza ich to, że macie więcej zajęć niż oni sami i uczycie się więcej - a przynajmniej więcej siedzicie w czytelniach i na zajęciach.
Nic z tego. Wcale nie o to chodzi.
Otóż chodzi o władzę. I o prestiż. Nic tak nie wkurza doktorzyny, jak mu jakiś studenciak podważa jego wygłaszane z ambony androny na temat, na którym się nie zna, choć za specjalistę ma ochotę uchodzić, a biedny studencina ma pecha akurat to studiować jako drugi kierunek i do tego ma tupet, żeby niedouczonemu 'naukowcowi' nieuctwo wytknąć...
Pół biedy, jak jeszcze się przyzna do błędu i sprawdzi sobie po zajęciach. Ale są tacy, co będą szli w zaparte, że wiedzą lepiej, bo mają skrót przed nazwiskiem...
Najbardziej bawią mnie jednak tacy, którzy przypisują sobie wiedzę na temat jakiejś odmiennej dziedziny i popełniają przy tym takie błędy, że powinni się pod ziemię ze wstydu zapaść.
Nie robią tego jednak, kompletnie nieświadomi własnej kompromitacji, święcie przekonani, że to 'naukowe'.
Z moich obserwacji wynika, że najczęściej tego typu pokusy ma socjologia. Nic nie ujmując jej z dorobku, mam ochotę czasami parsknąć śmiechem w twarz autorom podręczników, którzy wykładają się na wiedzy z ekonomii, prawa, UE, nawet psychologii!
Może wynika to z dziedziny socjologii, która jest 'totalna' - tylko dlaczego opisując socjologiczne aspekty domen innych nauk nie korzysta z ich dorobku, z ich terminologii, paradygmatów??
Dam przykład: klasyczny podręcznik 'Wielkie struktury społeczne' J.Turowskiego, str. 139: "Polska ustawa samorządowa stoi na stanowisku uznawania samorządu terytorialnego jako posiadającego osobowość publiczno-prawną." Za takie coś wyleciałby od razu za drzwi na jakimkolwiek egzaminie na prawie. Po pierwsze: nie ma jednej polskiej ustawy o samorządzie. O lokalnym - są dwie, najbardziej podstawowe. Po drugie: ustawa nie może stać na stanowisku, bo nie jest człowiekiem. Ustawa kształtuje prawa, nakłada prawa i obowiązki, może coś ustanawiać, regulować, nakazać lub zakazać. Zdecydowanie nie ma poglądów. Po trzecie: nie ma czegoś takiego jak osobowość publiczno-prawna. Jest osobowość prawna.
I tak można w nieskończoność...
Kiedy w końcu nasi 'naukowcy' nauczą się, że jak się specjalizują, to nie muszą być specami od wszystkiego? Kiedy do Macieja Giertycha dotrze, że dendrolog nie musi znać się na pochodzeniu smoków wawelskich vel dinozaurów? I na etyce? Że nie powinien nawet?!
Mądrym jest również ten, który potrafi się przyznać, że czegoś nie wie. Przecież wiedzieć wszystko byłoby strasznie nudno. Prawdziwym naukowcem jest ten, który się nadal uczy - i to od każdego - a nie ten, który ma etat na uniwerku i jakiś tytuł przed nazwiskiem.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz