środa, 13 czerwca 2007

ten taniec

Wybrałam się dziś, zaproszona dość znienacka, na naukę tańca.
Ambitnie podeszłam do tematu, pragnąc nauczyć się sławetnej salsy. Choć ociupinkę.
Merengue na rozgrzewkę poszło mi łatwiej. Salsa, no cóż..., jeszcze kiedyś odkryje przede mną swoje uroki. Przecież to nie o to chodzi, że ja niezdolna jestem :)

Ale nie da się ukryć, że ma ten taniec w sobie coś magicznego. Tylko czemu ja miałam wrażenie, że to nie salsę powinniśmy byli tańczyć, lecz - tango...?

niedziela, 10 czerwca 2007

Know nothing

Everything that you know is as wrong as the next
So you hold on to something and hope for the best
And you know that it's right
'til you find that it's left

And I'm doing the same and I have to confess

That I know nothing
I never knew that there'd be nothing and no one
to show you the way

I know nothing
When all I do is make it through
to the end of the day


All my senses are pushing the whole other way
I can't see where to look now
what's that that you say?

It's a beautiful world it's a beautiful day
And I wish I could say if I was feeling the same

When I know nothing
I never knew that there'd be nothing and no one
to show you the way

I know nothing
I need an Obi-wan to tell me if I've gone astray

And I wish it was clearer to see
If you are what you're made out to be
But there's no guarantee if you're you and I'm me
And there never will be,
'til I can see what you see


When I know nothing
I never knew that there'd be nothing and no one
to show you the way

I know nothing
When all I do is make it through
to the end of the day

środa, 6 czerwca 2007

klucz do klatki

No i stało się.
Osiągnęliśmy wiek, w którym nasi rówieśnicy hajtają się, bo chcą, a nie dlatego, że wpadli...
Mam się czuć staro??
Nie rozumiem tego pędu po obrączki. Naprawdę. Co w tym takiego specjalnego? Będzie cię bardziej kochał, jak da się zniewolić kontraktem? Bardziej szanował? Nagle przemieni się w ideał? Wolne żarty :|

Ze związku czasem i tak jest się wystarczająco ciężko wyplątać, po co sobie jeszcze komplikować to prawem? Poza tym, jak można mając lat dwadzieścia kilka wiedzieć, co się będzie czuło za trzydzieści lat? Jak można brać odpowiedzialność za człowieka, którym się dopiero będzie i którego się nie zna i w jego imieniu przysięgać wieczną miłość? W dodatku człowiekowi, który za te trzydzieści lat również będzie
kimś zupełnie innym...

Kompletnie nie wyobrażam sobie siebie w takiej sytuacji. Prowadzę sobie bujne życie studencko-towarzysko-singlowe, popadając od czasu do czasu w jakiś związek lub inną relację damsko-męską, ale zawsze wracając do stanu równowagi i samodzielności i w życiu nie zamieniłabym mojego życia na dobrowolne więzienie. To nie dla mnie. Żadne Küche, Kirche, Kinder! Nie dam się zaobrączkować jak gołąb za pomocą symbolu własności. Związek jest od tego, żeby każdego dnia sobie pokazywać, że nam zależy. A nie, żeby mieć papierek, oddać swoje nazwisko i być na siebie skazanym przez jedną deklarację.

poniedziałek, 4 czerwca 2007

naukowość

Właśnie odkryłam, dlaczego wszelka maść profesorów i doktorów tak szczerą i bezinteresowną nienawiścią darzy studentów dwukierunkowych...
Niech was nie zmyli podejrzenie, że jako ci "zdolni" stanowią zagrożenie dla ich ciepłych posadek, jak już pójdą na doktoranckie i ich wygryzą ze stołków. Niech nie mydlą wam oczu altruistycznymi bon motami o "zabieraniu miejsc innym". Nie myślcie, że wkurza ich to, że macie więcej zajęć niż oni sami i uczycie się więcej - a przynajmniej więcej siedzicie w czytelniach i na zajęciach.
Nic z tego. Wcale nie o to chodzi.

Otóż chodzi o władzę. I o prestiż. Nic tak nie wkurza doktorzyny, jak mu jakiś studenciak podważa jego wygłaszane z ambony androny na temat, na którym się nie zna, choć za specjalistę ma ochotę uchodzić, a biedny studencina ma pecha akurat to studiować jako drugi kierunek i do tego ma tupet, żeby niedouczonemu 'naukowcowi' nieuctwo wytknąć...

Pół biedy, jak jeszcze się przyzna do błędu i sprawdzi sobie po zajęciach. Ale są tacy, co będą szli w zaparte, że wiedzą lepiej, bo mają skrót przed nazwiskiem...

Najbardziej bawią mnie jednak tacy, którzy przypisują sobie wiedzę na temat jakiejś odmiennej dziedziny i popełniają przy tym takie błędy, że powinni się pod ziemię ze wstydu zapaść.
Nie robią tego jednak, kompletnie nieświadomi własnej kompromitacji, święcie przekonani, że to 'naukowe'.

Z moich obserwacji wynika, że najczęściej tego typu pokusy ma socjologia. Nic nie ujmując jej z dorobku, mam ochotę czasami parsknąć śmiechem w twarz autorom podręczników, którzy wykładają się na wiedzy z ekonomii, prawa, UE, nawet psychologii!
Może wynika to z dziedziny socjologii, która jest 'totalna' - tylko dlaczego opisując socjologiczne aspekty domen innych nauk nie korzysta z ich dorobku, z ich terminologii, paradygmatów??
Dam przykład: klasyczny podręcznik 'Wielkie struktury społeczne' J.Turowskiego, str. 139: "Polska ustawa samorządowa stoi na stanowisku uznawania samorządu terytorialnego jako posiadającego osobowość publiczno-prawną." Za takie coś wyleciałby od razu za drzwi na jakimkolwiek egzaminie na prawie. Po pierwsze: nie ma jednej polskiej ustawy o samorządzie. O lokalnym - są dwie, najbardziej podstawowe. Po drugie: ustawa nie może stać na stanowisku, bo nie jest człowiekiem. Ustawa kształtuje prawa, nakłada prawa i obowiązki, może coś ustanawiać, regulować, nakazać lub zakazać. Zdecydowanie nie ma poglądów. Po trzecie: nie ma czegoś takiego jak osobowość publiczno-prawna. Jest osobowość prawna.

I tak można w nieskończoność...
Kiedy w końcu nasi 'naukowcy' nauczą się, że jak się specjalizują, to nie muszą być specami od wszystkiego? Kiedy do Macieja Giertycha dotrze, że dendrolog nie musi znać się na pochodzeniu smoków wawelskich vel dinozaurów? I na etyce? Że nie powinien nawet?!
Mądrym jest również ten, który potrafi się przyznać, że czegoś nie wie. Przecież wiedzieć wszystko byłoby strasznie nudno. Prawdziwym naukowcem jest ten, który się nadal uczy - i to od każdego - a nie ten, który ma etat na uniwerku i jakiś tytuł przed nazwiskiem.

niedziela, 3 czerwca 2007

CHBB

Ten blog nie jest pamiętnikiem. Nie jest nawet sfabularyzowaną interpretacją mojego życia. Jest nim inspirowany, ale tylko tyle. Jak już ktoś koniecznie potrzebuje typologii polonistycznej, to proszę bardzo: felieton.

Na to, co tu piszę, trzeba patrzeć przez pryzmat konwencji. Nie piszę o sobie. Piszę o tym, co zaprząta mi głowę, moje rozmyślenia, refleksje, która mi się narzucają w wyniku jakichś zdarzeń z mojego życia.

Może dla niektórych to nieprzyzwoite, kiedy kobieta publicznie przyznaje się, że ma potrzeby seksualne i że lubi popatrzeć na niezłego faceta, a czasem i nie popatrzeć. Tylko czemu jakby to napisał facet, to pies z kulawą nogą by nie zareagował??

Ja rozumiem, że facetowi więcej "wolno", bo kobietę społeczeństwo zaraz i tak zje za "zdzirowatość", no ale bez przesady! Pisać mi chyba wolno, co myślę. Nawet jeśli niekoniecznie to znaczy, że dokładnie w tym momencie właśnie tego chcę.

sobota, 2 czerwca 2007

odwołuję!

W ramach imperatywu kategorycznego nieuczenia się na egzamin, który był wielki, trudny i zbliżający się nieubłaganie, co zresztą wcale nie zachęcało do nauki, postanowiłam przeprowadzić gruntowne porządki pod kątem wyprowadzki.

Boszzzz, jak człowiek obrasta w rzeczy!
Tysiące schomikowanych książek, kser, notatek i materiałów, starych gazet, ubrań zakładanych 2 razy do roku, jakichś plakatów z dawno zakończonych projektów, papilotów i wałków do włosów, których nie nie używam, bo mam od pół roku za krótkie na nie włosy,
sto dwadzieścia torebek, z których noszę może cztery, jakieś kosmetyki, biżuteria dawno nie noszona i zapomniana, wielkie pudło z kasetami, których dawno nie słucham, bo przerzuciłam się na empetrójki...

Wizja kontroli nad tym wszystkim napawa mnie przerażeniem. Ja sie zdecydowanie nie nadaję do takich rzeczy :(( Jakiś facet do pomocy by się przydał... Tak, jakieś silne męskie ramiona z napinającymi się mięśniami pod ciężarem moich książek. Hmmmm, apetyczne... :]

Ja jednak nie chcę być lesbijką!
Odwołuję postanowienie, jednak są do czegoś potrzebni... :( Nie za super często, ale jednak. Ktoś musi zatachać walizy, naprawić kran. Nawet przytulić i wytrzeć ci rękawem łzy, jak cię świat akurat dziś nie lubi... Poświęcić się i pozwolić ci zostawić na rękawie ślady tuszu do rzęs...

Tylko czemu oni tacy są tak rzadko? Czy to takie trudne jest, zorientować się, czego chce kobieta?

I czemu, kiedy ty chcesz po prostu uprawiać seks, oni zawsze myślą, że to po to, żeby ich zaciągnąć przed ołtarz? Tam chcą ten seks uprawiać?!?