niedziela, 4 maja 2008

Chciałam napisać komentarz do sprawy "potwora" Frizla z Amstetten. Wyrazić zbulwersowanie, oburzenie, przerażenie i współczucie dla tych, których przez tyle lat bezkarnie krzywdził. I... nie umiem. Cokolwiek bym nie napisała, wydaje mi się trywialne, puste, zbyt słabe, niepotrzebne, a do tego nie oddające w pełni tego, co powinno.
Widać pewne zbrodnie są tak straszne, że wymykają się ludzkiej percepcji.

Nawet zastanawiałam się, czy to, co się działo przez tyle lat w piwnicy tego niby "porządnego obywatela", wpłynęło jakoś na moje podejście do prawa karnego. I chyba nie. Z reguły w takich chwilach myślenie typu "wykastrować go" czy "takich powinno się wieszać" pojawia się nagminnie, i to nawet w mojej głowie. A w przypadku Frizla jest mi wszystko jedno. Bo czego by mu nie zrobiono, to i tak nie pokryje krzywdy, jaką wyrządził innym. Poza tym jest dobrze po siedemdziesiątce i tego typu opcje jakoś go pewnie nie ruszą, bo i tak by pewnie za kilka lat zdechł, i pewnie i tak gwałcić by już zbyt długo nie mógł... A tak to chociaż miał te dwadzieścia kilka lat niewolnicę do sponiewierania. Powody do satysfakcji z życia, że hej :/

Zastanawia mnie tylko, jak łatwo owinął sobie całe miasteczko wokół palca - sąsiadów, wynajmujących u niego pokoje, żonę, a przede wszystkim przetrzymywaną czwórkę. Nie umiem sobie wyobrazić, dlaczego nie próbowali oprawcy poskromić - przecież było ich więcej, w tym osiemnastoletni chłopak, przeciwko starcowi...
Widać ładne pranie mózgu im zrobił...

Ktoś mi niedawno powiedział, że z wiadomości od jakiegoś czasu toleruje tylko te z Joe Monstera. I od razu jego życie stało się lżejsze, i ryzyko wrzodów żołądka wyraźnie zmalało... Aż się zastanawiać zaczęłam, czy nie pójść jego śladem. Skoro i tak świata nie zmienię, to po co się tak przejmować...